A myślę sobie, że żeby doznać odkupienia (czyli osiągnąć pewną niezależność i dojrzałość), trzeba zabić w sobie Ojca. Można pod ten film podłożyć Freuda i wcale się nie wywrócić, bo w głębszej warstwie filmu to Ojciec, w moim przekonaniu, jest główną postacią tego filmu: Ojciec krzywdzący, Ojciec poszukujący (na swój psychotyczny sposób) oraz Ojciec poszukiwany. I ciekawe rozwiązanie techniczne: praktycznie cały film ograny na krótkiej ogniskowej z mocno zblurowanym tłem. I częste gubienie ostrości. Zupełnie jak ci dwaj: rozmyci, szukający kośćca i właściwej optyki na zredefiniowanie pewnych pojęć... właśnie z daleka. Choć mimo wszystko miałem wrażenie, że im nie idzie o definicje. Raczej czucie. Co jednak nie zmienia faktu, że żeby poczuć (i zobaczyć we właściwej ostrości), trzeba czasem się oddalić. Film jak strzał w policzek. Piecze, ale daje do myślenia.
Polecam książkę, tak przy okazji, skandynawskiego pisarza - Para Radstroma "Morderstwo". Temat podobny, choć podany w mniej kontrowersyjnej i... odpychającej momentami formie.