Po fabule nie spodziewałem się cudów i zaskoczenia nie było. Druga połowa filmu nieco lepsza od pierwszej (by nie zdradzać zbyt wiele). Nastawiłem się na aktorów, ale ci nie za bardzo mieli co grać. Najlepszą i najciekawszą rolę zagrał Burton i to ze względu na niego daje się ten film obejrzeć. Mastroianniego jest tu zdecydowanie mniej, a gdy się wreszcie pojawia, jest zmuszony głównie do wygłaszania moralizatorskich frazesów. Irytuje natomiast szarżujący McKern, szczególnie w kontraście do stonowanej gry Burtona. Ogółem nie należy się dać nabrać na słynne nazwiska, bo pomimo ich udziału, filmowi bliżej do klasy B. Niemniej do obejrzenia.