Jedną z premier festiwalu w Toronto jest w tym roku film
"London Fields". Obraz spotkał się z bardzo złym przyjęciem ze strony recenzentów. O ile sam film nie budzi większego zainteresowania, o tyle wszystko, co się wokół niego dzieje, jest już materiałem na niezły thriller.
Przypomina się sytuacja z
"Fantastyczną Czwórką". Jednak tym razem wojna idzie na noże i może skończyć się w sądzie. Reżyser,
Mathew Cullen, dla którego
"London Fields" powinno być pełnometrażowym debiutem, twierdzi, że pokazany film nie jest jego dziełem. Co więcej oskarża producenta,
Chrisa Hanleya o to, że ten do dziś mu za reżyserię nie zapłacił. Z tego powodu
Cullen musiał zrobić przerwę, przyjąć inną pracę tylko po to, żeby opłacić rachunki.
Hanley odpowiada, że
Cullen nie wywiązał się z warunków kontraktu na czas i otrzymał wynagrodzenie zgodne z zapisami umowy, którą podpisał.
Na tym jednak nie koniec. W pewnym momencie
Cullen i
Hanley jednocześnie ścigali się o to, kto pierwszy zmontuje film. Wersja, którą pokazano w Toronto, została przygotowana przez producenta. Kiedy
Cullen ją zobaczył, był podobno przerażony. Desperacko próbował doprowadzić do usunięcia swojego nazwiska z projektu. Niestety na przeszkodzie stanęły przepisy Gildii Reżyserów.
Po stronie reżysera stanęli aktorzy
Amber Heard,
Johnny Depp,
Billy Bob Thornton i
Jim Sturgess. Wystosowali list, w którym protestują przeciwko traktowaniu
Cullena. Domagają się również przywrócenia jego wersji filmu
"London Fields".